Już 1 lutego o 21:00 odbędzie się wielka PREMIERA utworu „Powstań i świeć”, stworzonego jako hymn IV Kongresu Młodych Osób Konsekrowanych. Już teraz zobaczcie ZAPOWIEDŹ i przeczytajcie wywiad z twórcami!
Z tej okazji chcielibyśmy porozmawiać z młodymi konsekrowanymi: autorem muzyki – Dominikiem Dubielem, jezuitą oraz z wokalistką i wykonawczynią fragmentów solowych utworu – Magdaleną Myjak, dziewicą konsekrowaną.
Łukasz Wójcik SDB (Ł.W.): Jesteście ludźmi bardzo wszechstronnymi i raczej zajętymi. Opowiecie krótko o tym, czym się zajmujecie?
Magdalena Myjak (M.M.): Jestem muzykiem. Zawodowo zajmuję się ewangelizacją przez muzykę, uczę również w szkole.
Dominik Dubiel SJ (D.D.): Ja z kolei studiuję teologię i przygotowuję się do święceń diakonatu. Poza tym dzielę się duchowością w różnych formach: od towarzyszenia w rekolekcjach ignacjańskich po współprowadzenie Podcastu Jezuickiego. Ponadto muzykuję: dyryguję, komponuję, gram i śpiewam. A poza tym po prostu żyję we wspólnocie, modlę się, pracuję, spotykam z różnymi ludźmi itd. Ot, zwyczajne jezuickie życie. (śmiech)
Ł.W.: Chyba metryka zalicza Was do społeczności Młodych Konsekrowanych. Co dla Was znaczy być młodym konsekrowanym? Z czym to się wiąże?
M.M.: Młodość i konsekracja to w moim rozumieniu próba życia w ten sposób, żeby inni, patrząc na mnie, nie „żałowali” mnie dla tego powołania, ale widzieli, że mam wszystko, czego potrzebuję. (śmiech) To autentyczność w przeżywaniu konsekracji, z jej blaskami i cieniami, to odwaga, to życie z pasją. Bycie młodą konsekrowaną to z jednej strony nastawienie się na ciągłe zdziwienie ludzi obok, a z drugiej mnóstwo nadziei na dobre, piękne i szczęśliwe życie. Szukanie pełni..
D.D.: Dla mnie to chyba znaczy być – według jakichś kryteriów – młodym i z całą pewnością należy być osobą konsekrowaną. (śmiech) Natomiast zupełnie serio, to konsekrację rozumiem w ten sposób, że wszystkie moje pragnienia, zdolności, ale też słabości, staram się integrować wokół osoby Jezusa Chrystusa.
Natomiast przez śluby zakonne (idące w dużej mierze pod prąd temu, o co walczy się w tzw. „świecie”) mam nadzieję być dla ludzi, wśród których żyję, przynajmniej jakimś znakiem zapytania o Rzeczywistość, która wykracza poza to, co widzimy na co dzień. Ostatecznie, może ta „dziwność” wypływająca z faktu, że ktoś młody, mogący cieszyć się z tego co oferuje rzeczywistość, rezygnuje z części tych (bardzo dobrych!) rzeczy, bo wierzy, że warto tak żyć dla Królestwa Niebieskiego, okaże się dla niektórych jakimś rodzajem potwierdzenia, że ta Rzeczywistość jest realna?
Ł.W.: Co jest najtrudniejsze, a co najpiękniejsze w konsekrowanej młodości?
M.M.: Najtrudniejsze jest chyba dla mnie wyważenie napięcia w życiu – tak, aby mieć poczucie, że się realizuję i rozwijam, że tej młodości – ani danych mi talentów – nie marnuję, a z drugiej strony – że żyję w duchu rad ewangelicznych, czyli stawiam Boga i życie według Jego sposobu ponad wszystko i wszystkich. Najpiękniejsze jest chyba to poczucie, że Bóg cię wybiera – że jesteś najcenniejszy na świecie. I świadomość, że jeśli wybieram Go (czy też pozwalam się wybrać) w młodości, to mam rzeczywiście możliwość całe życie przeżyć z Nim; z Nim podejmować też wszystkie dalsze decyzje.
D.D.: Dla mnie zdecydowanie najpiękniejsze jest doświadczenie znalezienia się na swoim miejscu w świecie. Nie wiem czy najtrudniejsze, ale na pewno trudne jest pogodzenie się, że nigdy nie będę tak idealnym zakonnikiem, jak chciałbym i odkrywanie na nowo, że Pan Bóg wcale nie oczekuje, żebym był idealny, ale żebym był wpatrzony w Niego i robił co w mojej mocy, żeby się do Niego upodabniać. W sumie, chyba można by to wrzucić zarówno do kategorii „najtrudniejsze”, jak i „najpiękniejsze”.
Ł.W.: Mówi się, że młodość odważnie i bezpardonowo bierze ze świata to, co najlepsze, a konsekracja to ofiara i dar z siebie. Jak połączyć bycie młodym i konsekrowanym? Rozwój i ofiarę? Pasję i rezygnację z siebie?
M.M.: Fantastyczne pytanie! Próbuję znaleźć na nie odpowiedź przez kilka ostatnich lat – i nadal nie wiem. Chyba jedyna słuszna odpowiedź brzmi: próbować. Bezustannie, każdego dnia od nowa próbować to połączyć. Popełniać błędy, wstawać. Ufać, że Bóg ma pomysł na wszystko, chociaż Jego timing różni się czasem znacznie od mojego.
D.D.: Szczerze mówiąc, nie odbieram życia konsekrowanego, jako „ofiary” i „rezygnacji z siebie” większej, niż ta, którą podejmują nasze koleżanki i koledzy w świecie. Jak patrzę z jaką pasją i poświęceniem wielu moich niekonsekrowanych przyjaciół walczy o możliwość realizowania swoich pragnień związanych z wymarzonymi studiami, pracą, czy rodziną, to czuję się totalnie zawstydzony przeciętnością, jaką nieraz widzę w moim stylu życia.
Życie konsekrowane, to życie, w którym staram się upodabniać się do Jezusa Chrystusa: coraz lepiej poznawać Ojca i samego siebie, coraz bardziej kochać, być coraz bardziej wolnym. Różne formy rezygnacji z siebie, jasne, czasem bolą, ale tym bardziej wpisują się w realizowanie ideałów młodości, rozwoju i życia pasją.
Ł.W.: Dominik, w mediach społecznościowych opisałeś siebie jako „Jezuita – muzykant”, co to dla Ciebie znaczy? Czy te dwa słowa wyczerpują temat? Czemu muzykant a nie muzyk?
D.D.: Bycie jezuitą jest czymś wpisanym w moje duchowe DNA, w mój sposób myślenia i działania, więc chyba nie będę się nad tym dłużej rozwodził.
A słowo muzykant bardzo lubię. Mam z nim dwa skojarzenia. Pierwsze, to muzykanci ludowi, których dziś już prawie nie ma, ale kiedyś byli spotykani wszędzie, głównie na wsiach. Byli zwykle samoukami, muzykowali w czasie wolnym od pracy, często przygrywali po prostu do tańca na wiejskich imprezach. Ci ludzie są dla mnie symbolem bezinteresownej radości z grania, śpiewania, muzykowania; symbolem miłości do muzyki i do ludzi, dla których grają.
Drugie skojarzenie podchodzi z moich wczesnych czasów licealnych, kiedy zacząłem jeździć na warsztaty jazzowe. I tam usłyszałem jak wybitni muzycy prowadzący te warsztaty, mówią o samych sobie per muzykanci, ale mówią też tak o Milesie Davisie, Charliem Parkerze, czy o Krzysztofie Komedzie. W pierwszym momencie, jako porządny uczeń klasycznej szkoły muzycznej, byłem w szoku. Później odkryłem ten wcześniej wspomniany głębszy sens tego słowa i zacząłem się z nim utożsamiać. Bo chociaż dzisiaj poświęcam muzyce sporo czasu od strony teoretycznej, teologicznej, filozoficznej itd. i sprawia mi to dużo radości, to tym co najbardziej mnie cieszy, jest muzykowanie z innymi, na żywo, w różnych formach.
A że social media lubią chwytliwe hasełka, to Jezuita-muzykant dobrze pasuje do tej retoryki.
Ł.W.: A Magda? Czym dla Ciebie jest muzyka? Czym jest muzyka dla Twojej konsekracji?
M.M.: Muzyka jest dla mnie sposobem na wyrażenie samej siebie – przez własną lub cudzą twórczość. Kanałem, przez który może płynąć moja wrażliwość. Jestem bardzo wdzięczna, że w pracy, którą na co dzień wykonuję, może połączyć się właśnie moja muzyka i moja wiara – dwie sprawy bardzo ważne w moim życiu. Myślę, że taki był pomysł Pana Boga na mnie – i piękne jest dla mnie to, że on się w całości w tej mojej konsekracji mieści. Muzyka, którą sama tworzę, jest też trochę opowieścią o tym, kim jestem, jak rozumiem życie, wiarę, pojmowanie Boga. Jest w ten sposób trochę nośnikiem mojej konsekracji. Niemniej jednak jestem przekonana, że gdybym z jakiegoś powodu musiała przestać zajmować się muzyką, znalazłby się inny „nośnik”. Konsekracja nie jest bowiem w moim życiu jakąś oderwaną strukturą, nie jest zarezerwowana tylko dla jakichś jego części. Moja konsekracja – obecność Boga we mnie – jest we wszystkim, co robię – nawet jeśli jest to uczenie dzieci muzyki w najzupełniej świeckiej szkole. Nie wszystko musi być wyrażone wprost.
Ł.W.: A co na to Jezuita-muzykant?
D.D.: Często mówię, że muzyka jest dla mnie innym imieniem duchowości. Jedno i drugie rodzi się w sercu zranionym „nadmiarem” miłości, w sercu dotkniętym przez Boga, nawet jeśli ktoś nie nazywa Go po imieniu. Muzyka to dla mnie naturalny język, w którym próbuję wyrażać moje wewnętrzne doświadczenia, „moją teologię”.
Ł.W.: Jakbyście mieli sobie wymarzyć idealny „Dzień Życia Konsekrowanego”, to jak byście go spędzili, świętowali? Co wtedy powinno się robić, co Wy chcielibyście tego dnia robić, jeśli zależałoby to tylko od Was?
M.M.: Och, pojechałabym gdzieś na drugi koniec świata, zrobiła kilka medytacji ignacjańskich, które bardzo kocham i poszła na długi spacer – żeby spotkać się ze samą sobą, znaleźć czas i przestrzeń dla odnalezienia „Świętego Świętych” w sobie. No a wieczorem Msza w gronie przyjaciół i potem wspólne świętowanie, bo przecież radość mnoży się, kiedy się dzieli. (śmiech)
D.D.: Dla mnie chwila na cichą modlitwę, żeby pobyć sam na sam z Bogiem – dla przypomnienia sobie dla Kogo jestem tym, kim jestem; wspólna liturgia – dla przypomnienia sobie z kim przemierzam tę samą drogę; wspólne „nieoficjalne” świętowanie z bliskimi mi ludźmi. Przy całej specyfice życia konsekrowanego, im bardziej jest ono normalne i niezmanierowane, tym lepiej dla nas samych, dla Kościoła i dla ludzi, którzy nas spotykają.
Ł.W.: Dominik, jesteś autorem muzyki do hymnu, co było Twoją inspiracją?
D.D.: Kiedy mój przyjaciel Rafał Maciejewski odpowiedzialny za muzykę na Kongresie odezwał się do mnie z propozycją napisania hymnu na to wydarzenie, bardzo się ucieszyłem, bo uczestniczyłem w poprzedniej edycji i bardzo sobie cenię tę inicjatywę. Kiedy powiedział mi, że hasłem nadchodzącej edycji jest „Powstań i świeć”, więc hymn powinien nawiązywać do tych słów, zacząłem się zastanawiać co mi te słowa mówią w kontekście mojego rozumienia życia konsekrowanego. Praktycznie natychmiast przyszedł mi na myśl inny tekst biblijny, z Ewangelii św. Jana: „A światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”. Życie konsekrowane to dla mnie życie nadzieją mimo wszystko: nie tyle świecenie jak gwiazda, która rozświetla horyzont, co raczej pielęgnowanie w codzienności nikłego płomyczka, który jednak daje na tyle ciepła i światła, żeby zrobić krok naprzód i dać się ogrzać komuś, kto znajduje się w zupełnej ciemności. Stąd taka synteza dwóch tekstów biblijnych w refrenie. Zwrotki natomiast są dziełem innego mojego przyjaciela, ks. Wojtka Koladyńskiego, duszpasterza, blogera i poety zakochanego w Panu Bogu i zanurzonego w popkulturze, z którym bardzo podobnie patrzymy na rzeczywistość. Opisałem mu całą sprawę, powiedziałem jak ja to czuję, a on zaproponował tekst zwrotek, z którym totalnie się utożsamiam. Co do muzyki, to komponując ją, po prostu starałem się, żeby podkreślała przekaz słowny.
Ł.W.: Magda, jesteś jednym z głównych wykonawców utworu „Powstań i świeć!”, solową wokalistką, bardzo zaangażowaną w projekt. Co czujesz słysząc tę melodię i słowa?
M.M.: Mam zawsze dużą wdzięczność, kiedy mogę uczestniczyć w projektach chóralnych, ponieważ chóralistyka jest sprawą, którą w życiu oddałam, żeby móc zajmować się ewangelizacją w takim wymiarze, w jakim robię to dzisiaj. Chór to jednak ciągle duży kawałek mojego serca.
Podczas nagrania hymnu miałam możliwość zaśpiewania również fragmentu solowego. Na pewno przez ten fakt musiałam dużo głębiej spotkać się z tekstem utworu. W różnych momentach poruszają mnie różne rzeczy. Na dzisiaj najbardziej porusza mnie tekst trzeciej zwrotki: „Daj Mu twe puste ręce, by włożył w nie swoją miłość i twoje rozpalił serce, by nadziei pełnią żyło”. Chyba dobrze oddaje jakiś mój osobisty moment w życiu, to, że swoją mocą niewiele mogę, że tylko Bóg może wypełnić pustkę, odnowić nadzieję, rozpalić to, co się przykurzyło i zszarzało w codzienności. W tym kontekście rozumiem też cały refren: ciemność nie zwycięży, powstań. Pozwól Bogu świecić w tobie.
Jest taka piękna homilia w Godzinie Czytań z Wielkiej Soboty. Tam Bóg mówi do Adama czekającego w otchłani: „Zbudź się, który śpisz!”, „Powstań, wyjdźmy stąd”, i wyciąga go ze stagnacji i oczekiwania do życia. Dla mnie ten tekst jest właśnie o tym.
Ł.W.: Jak wyglądało samo nagrywanie utworu? Jak to wspominasz? Jaka była atmosfera, a co było największym wyzwaniem?
M.M.: Nagranie hymnu pozostanie dla mnie doświadczeniem niezapomnianym, jako że w drodze na nagrania popsuł mi się samochód – z perspektywy osoby wiozącej na nagrania dyrygenta, pianistę, chórzystkę oraz prowiant i wodę dla całego chóru było to przeżycie, delikatnie mówiąc, dość intensywne. Rano laweta wywiozła mój samochód, a wieczorem po powrocie na dachu samochodu kolegi odjechał bezpowrotnie telefon, rama wydarzenia była więc dla mnie pełna emocji. (śmiech)
Natomiast samo nagranie przebiegło już bez przeszkód. Praca była intensywna i długa, ale dobra. Atmosfera między konsekrowanymi biorącymi udział w projekcie była bardzo serdeczna, z wieloma osobami znałam się z Kongresu i dobrze było znowu się zobaczyć. Wszyscy byli bardzo zmotywowani do pracy i dawali z siebie wszystko. Mieliśmy również bardzo życzliwego reżysera dźwięku, który swoimi uwagami wprowadzał dużo spokoju, ale również mocno motywował do konkretnych poprawek. Myślę, że wszyscy skończyliśmy zadowoleni.
Ł.W.: Jakim doświadczeniem było uczestnictwo w Kongresie Młodych Konsekrowanych w Licheniu?
M.M.: Bardzo dobrze wspominam Kongres. Mam takie poczucie, że Bóg dużo mi przez niego powiedział. Poznałam również wiele fantastycznych osób w bardzo różnych odsłonach życia konsekrowanego – i pięknie było posłuchać ich, ale też podzielić się swoimi doświadczeniami. Obawiałam się trochę, że będziemy sobą skrępowani, jednak nic takiego nie miało miejsca. Ciągle mam też w głowie i w sercu niektóre odbyte rozmowy. Świeża jest również ciągle wdzięczność za to, że mogłam się podzielić swoim kawałkiem historii podczas panelu.
Zaskoczył mnie również pozytywnie sam Licheń. Byłam w bazylice już wcześniej, ale nie należałam do jej fanów. Teraz doceniam dużo bardziej fakt, że jest taka przestrzeń, w której na pewno wszyscy się zmieszczą. (śmiech) Kongres w moich oczach ocieplił wizerunek bazyliki i już zawsze będzie mi się z nią kojarzył.
Ł.W.: Dominik, Ty, jak już wspomniałeś, uczestniczyłeś w poprzedniej edycji Kongresu. Czy śledziłeś relację z tego zeszłorocznego? Jakie myśli Ci towarzyszyły gdy słyszałeś relacje?
D.D.: Tak, obserwowałem relacje na Instagramie, widziałem też kilka filmów na YouTube – mega profesjonalnie obsłużone wydarzenie. No i oczywiście odsłuchałem całą konferencję Krzysztofa Pałysa OP, bo od dawna jestem wielkim fanem jego aktywności. To bardzo ważna postać na drodze mojego powołania zakonnego.
Szczerze mówiąc, jak to się mówi w slangu zakonnym, takie wielkie imprezy „to nie moja duchowość”, ale jak już wspomniałem, bardzo cenię ten Kongres jako przestrzeń, do spotkania z ludźmi, którzy z jednej strony żyją odmiennym charyzmatem, mają totalnie inną organizację itd., a z drugiej strony, na głębszym poziomie, wszyscy żyjemy tym samym pragnieniem. To jest bardzo ożywcze dla własnego powołania.
Ł.W.: Przyjechałbyś na kolejny Kongres, gdybyś mógł?
D.D.: Pewnie! (śmiech)
Ł.W.: Będziemy Cię łapać za słowo! (śmiech) Magda, co Ciebie zaskoczyło, a co dotknęło podczas zeszłorocznego Kongresu, kiedy w Licheniu spotkałaś tych wszystkich konsekrowanych?
M.M.: Zaskoczyła mnie na plus dobra organizacja całości, różnorodność uczestników, to, że rzeczywiście byli młodzi. (śmiech) Natomiast to, co mnie poruszyło, to odkrycie, że wielu z nich nie ma w życiu przestrzeni, żeby porozmawiać o szczerze o tym, co przeżywają. Jeśli tylko będę mogła, chciałabym umieć na to jakoś odpowiedzieć.
Ł.W.: Zmierzając do końca… spróbujcie proszę odpowiedzieć krótko: Dlaczego warto ofiarować swoje życie Bogu i ludziom jako zakonnik i konsekrowany?
D.D.: Pan Bóg jest naprawdę dobry, ma piękne pragnienia wobec świata – to naprawdę duża sprawa, móc z Nim współpracować w realizacji tych pragnień.
M.M.: Ja nie umiem chyba odpowiedzieć na to pytanie. Decyzja o życiu konsekrowanym to nie był dla mnie bilans zysków i strat, ale pójście za czymś, co mnie ogromnie pociągnęło w sercu, za czym zatęskniłam, co mnie zafascynowało. Wybór drogi, na której będę realizowała Miłość. Dlaczego warto ofiarować życie Bogu? Z tego samego powodu, dla którego warto oddychać, kochać, żyć w ogóle. A dlaczego jako świecka konsekrowana? Bo to powołanie jest akurat szyte konkretnie na moją miarę. (śmiech)
Ł.W.: Bardzo dziękuję za rozmowę!